Rozdział XII: Murthag

   „Ja nigdy nie byłem nauczycielem! Nie znam się na tym!” Murthag ze złością uderzył pięścią w ścianę i aż stęknął z bólu. Musiał się jakoś wyżyć, a ponieważ Cierń zapobiegawczo opuścił pokój, by w towarzystwie młodego Orofanela przeczekać wybuch Jeźdźca, to nie zostawało mu nic innego. Był naprawdę zły, miał ochotę zniszczyć całą komnatę, całą wyspę z Eragonem na czele. W tym momencie przypomniał sobie radę, jaką dawał mu jego stary przyjaciel Torac, ilekroć wpadał w złość. Niemalże słyszał jego spokojny głos.
Wdech, wydech. Głęboko i powoli. Działa? Nie wmawiaj mi, że tak, chłopcze, nadal trzęsą ci się ręce.
   Po niespełna minucie uspokoił się i zaczął powoli spacerować od ściany do ściany, myśląc o różnych możliwościach, alternatywach. Mógł zrobić to, o co prosił go Eragon. Mógł uczyć Fristayę, ale na samą myśl o tym ciarki przebiegały mu po plecach. Innym rozwiązaniem była odmowa i natychmiastowy wyjazd, aby nikt nie próbował go więcej przekonywać do pozostania na Wyspie. To również była zła decyzja. Najprawdopodobniej Eragon by mu tego nie wybaczył, a Murthag po tylu latach rozłąki nie chciał znów widzieć w bracie wroga. Ponownie wezbrała w nim złość. Z nową determinacją podszedł do drzwi i już miał dotknąć klamki, kiedy nagle przypomniał sobie wzrok brata. Jego oczy wypełnione były cierpieniem tak ogromnym, że Murthag cofnął się, puszczając ją. Usiadł ciężko na brzegu łóżka i schował twarz w dłoniach. Nie. Nie mógł mu odmówić. Sam pamiętał ból, który towarzyszył mu przy pożegnaniu z Nasuadą. On przynajmniej miał tę świadomość, że władczyni Alagaesii żyje. Cierpienie jego młodszego brata musiało być nieporównywalnie gorsze... Postanowił. Nadal miał wątpliwości co do swojej decyzji, ale gdzieś na Smoczej Wyspie mieszkało wiele elfów, poza tym zawsze pozostawały Eldunari. Co prawda, o ich miejscu pobytu wiedzieli tylko Saphira, Eragon i Blodhgarm, ale gdyby się uparł, na pewno by je znalazł. Z pewnością ktoś mu pomoże.
 „No, no. A gdzie się podział ten uparty Murthag, który zawsze musiał postawić na swoim?” zapytał Cierń, przysłuchujący się już od jakiegoś czasu myśli swojego Jeźdźca. Murthagowi wydało się, że smok jest rozbawiony, ale to nie było to. W jego świadomości błyszczała jasno... duma. Był dumny z mężczyzny i jednocześnie cieszył się, że pozna lepiej fioletowego smoka.
 „To dlatego się wycofałeś z mojego umysłu! Chciałeś dać mi podjąć decyzję” z pewnym rozczuleniem pomyślał Jeździec.
  „Tylko się nie rozpłacz, takie zachowanie jest dobre dla ludzkich kobiet” warknął czerwony smok z lekką groźbą w głosie. Murthag odebrał obraz martwego jelenia na swoim łóżku, a ponieważ takie groźby nie były bezpodstawne - o czym miał nieszczęście przekonać się w przeszłości - postanowił wziąć się w garść.
 „Muszę iść do Eragona” westchnął.
 „Musimy” mruknął Cierń z naciskiem na ostatnią sylabę. „Zapomniałeś już, że ja też będę Ebrithilem?”
Mężczyzna nie odpowiedział. Czekał na przylot smoka - chciał razem z nim pójść do brata. Po chwili obaj zmierzali bogato zdobionym korytarzem pełnym przepięknych elfickich malowideł i wnęk z płaskorzeźbami. Chociaż był on nieco mniejszy od tego, którym szli zaraz po przybyciu na Smoczą Wyspę, nadal mieścił Ciernia. Czasami tylko zbytnio kołysał ogonem i wtedy uderzał o ściany. Za każdym razem po takim uderzeniu, obrazy drgały, a Murthag zaczął się w końcu obawiać, czy aby wielki smok ich nie zniszczy. Kiedy od smoczego ogona obrazy zaczęły drgać tak mocno, że mogłyby lada moment spaść, Jeździec stracił cierpliwość.
 „Idź w końcu normalnie i nie niszcz tych arcydzieł albo nie chodź tędy w ogóle!” powiedział z wyraźną złością w głosie, jednak zaraz potem się opanował. „Już dobrze, po prostu... Po prostu jestem trochę zdenerwowany.”
To nie wystarczyło. Duma i próżność smoków znane były w całej Alagaesii, a Cierń był tego najlepszym przykładem. Długi ogon zakończony trzema ostrymi kolcami był jego chlubą i każdy przytyk na jego temat powodował, że smok potrafił się obrazić na wiele dni. Nawet na swojego Jeźdźca.
   W dalszej części podróży szli w krępującej ciszy, przerywanej tylko regularnymi łupnięciami, kiedy smok uderzał ogonem o ściany. Robił to teraz mocno i specjalnie, żeby tylko zrobić Murthagowi na złość. Ten z kolei czuł się bardzo nieswojo. Obawiał się odezwać, zamiast tego skupił się na architekturze. Mijając płaskorzeźbę przedstawiającą Rorana na czele ze swoim oddziałem, zdał sobie sprawę, że nie czuje się nieswój, tylko zagrożony. Za każdym razem kiedy przechodzili obok wnęk, spinał się, oczekując zasadzki. To był już odruch, ślad po wielu bitwach oraz dworskich intrygach...
 - Pewnie właśnie o to chodziło - mruknął do siebie cicho. Cierń, słysząc to, poczuł zaciekawienie, ale był przecież obrażony, więc nie miał zamiaru otwierać umysłu przed Murthagiem i pytać, o czym on mówił. Chłopak nie zwracał jednak uwagi na zachowanie smoka. Rozmyślał o śmierci Aryi.
 „Była przecież młoda - jak na elfa - więc nie mogła zachorować. Elfy nie prowadzą w tej chwili żadnych wojen, czyli że nie poległa na polu walki. Ze starości też nie umarła, przecież jest elfem, a na dodatek Smoczym Jeźdźcem. To musiała być jakaś intryga, spisek, ktoś ją musiał zamordować. O nie!” Murthag uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz. „Ona była Smoczym Jeźdźcem! Jej smok zginął wraz z nią. To musiało załamać Ciernia.”
 - Cierniu?
Cisza.
 - Cierniu, wiem, że mnie słyszysz. Ja...chciałem cię przeprosić. Ty straciłeś przyjaciela, a ja zwracałem uwagę tylko na swoje problemy - powiedział Murthag z zakłopotaniem, patrząc się w sufit. Nie lubił przepraszać. Kiedy już to robił, to tylko z naprawdę ważnego powodu. Cierń dobrze o tym wiedział i docenił to. Otworzył umysł przed swym Jeźdźcem i choć nadal był nieco naburmuszony, przebaczył mu. W samą porę, ponieważ właśnie wchodzili do Sali Audiencyjnej, w której mieli się spotkać z Eragonem. Było w niej pusto i ciemno. Przypominała salę tronową w Ilirei za panowania Galbatorixa. Mimowolnie przypomniał sobie mroczne czasy. To w takiej komnacie król go torturował, by wymóc na nim przysięgę posłuszeństwa. Mimo że Eragonowi podał kiedyś inny powód, tak naprawdę przez dwanaście lat on i Cierń żyli w odosobnieniu, ponieważ wszystko przypominało mu złego króla i jego okrutne rządy. Myślał, że teraz ma to już za sobą, ale nieco się przeliczył. Demony przeszłości nawiedzały go nadal. Ponownie zaczął się wahać, czy powinien zostać, ale nie zdążył zmienić zdania, ponieważ do komnaty wleciał na Saphirze Eragon - przez ścianę! Po początkowym szoku Murthag przyjrzał się jej uważniej i wyczuwając oplatającą ją siatkę zaklęć kryjących, uznał, że jest ona tylko złudzeniem.
Eragon w tym czasie zsiadł z siodła i podszedł do brata. Podążył za jego wzrokiem i powiedział:
 - To miejsce wychodzi na polanę, z której łatwo się startuje. Takie przejście jest najwygodniejsze. - Po chwili ciszy przeszedł do najważniejszego pytania - Co postanowiłeś?
Murthag natychmiast oderwał wzrok od „ściany”. Chciał, naprawdę chciał odmówić. Ale przecież to był jego brat, zrobiłby dla niego to samo.
 - Zgadzam się - wymamrotał niewyraźnie, ale Eragon i tak go usłyszał. Położył rękę na ramieniu brata i poklepał go.
 - Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - odparł brunet bez cienia radości. To był naprawdę niezwykły widok, ponieważ zawsze był uśmiechnięty i pełen energii. Teraz był przygaszony, a bez uśmiechu cała twarz straciła swój blask i choć nie nosiła żadnych oznak wieku, Eragon postarzał się w oczach.  To wrażenie wzmocnił również fakt, że mężczyzna zapomniał się tego dnia ogolić. Teraz był starym człowiekiem, ciężko doświadczonym przez życie.
 - Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że to zrobisz - wyznał z lekką skruchą. Podszedł do swojej smoczych i zaczął głaskać ją po łuskach na szyi. Po chwili cała sala rozbrzmiała jej mruczeniem.
 „Miłość zmienia ludzi” odrzekł Cierń, ale Murthag nie wiedział, czy słowa te są skierowane do niego, czy do jego brata.
Eragon pozostawił ten komentarz bez odpowiedzi. Wpatrywał się przez parę sekund pustym wzrokiem w ścianę. Ocknął się nagle i widząc pytające spojrzenie brata, wytłumaczył:
 - Skontaktowałem się właśnie z Lethianem. Będzie tutaj za chwilę.
 - Zdawało mi się, że nie popierasz kontaktów poprzez umysł z obcymi - rzucił wyzywająco Murthag. Od stania nogi zaczęły mu już drętwieć, więc oparł się o swojego smoka.
 - Bo tak jest. Ale to jest... wyjątkowa sytuacja - odrzekł z prostotą Eragon, rozgarniając przy tym włosy ręką w wyrazie zakłopotania. Nie zamierzał się kłócić. Murthag zauważył, że jego brat zmienił się diametralnie w ciągu tego jednego dnia. Wcześniej był zszokowany i zrozpaczony - jego twarz była otwartą księgą, z łatwością można było odczytać wszystkie jego emocje. Teraz odciął uczuciom dostęp do siebie.
 „Na Gunterę, mam nadzieję, że nie użył żadnych zaklęć znieczulających” podzielił się tą myślą z Cierniem, jednak on się tym nie przejął. I tak nie lubił Eragona.
   W tym momencie wrota do komnaty otworzyły się i do środka szybkim krokiem wszedł Lethian. Zmienił zielony strój założony do podróży i teraz miał na sobie białą wyśpiewaną z kwiatów lili koszulę oraz wygodne ciemne spodnie.
 - Skoro wszyscy już tu jesteśmy, to możemy zacząć - rzekł Eragon, cały czas głaszcząc Saphirę.
 - Eragon-elda, czy mam rozumieć, że pan Murthag zgodził się zostać Ebrithilem? - spytał się młody elf.
 - Tak, zgodziłem się. To był chyba oczywisty wybór - powiedział Murthag z zaczepką w głosie. Nie wiedzieć czemu, Strażnik Lasu ogromnie go denerwował, a fakt, że elf nie zwrócił się bezpośrednio do niego, tylko utwierdził go w przekonaniu, że tamten specjalnie go zignorował. Na dodatek okazał brak szacunku nie dodając przyrostku „-elda” do jego imienia! Zazwyczaj nie przejmowałby się czymś takim, ale w tej sytuacji mogło go zdenerwować jakiekolwiek zachowanie Lethiana.
 - Oczywiście, nie miałem o tym najmniejszych wątpliwości - zjadliwie odpowiedział Lethian - Ale skoro tak, to trzeba zaplanować drogę do Alagaesii.
 - Myślę, że sami sobie z tym doskonale poradzimy - z uśmiechem odparł Murthag, patrząc przy tym wyczekująco na młodszego brata.
„Proszę cię. To jest sprawa dla Jeźdźców” przekazał mu w myślach. Eragon niemal niezauważalnie skinął głową i powiedział:
 - Mój brat ma rację. Musimy sami to uzgodnić. - Widząc niezadowolenie na twarzy elfa, dodał - W tym czasie możesz zwiedzić Smoczą Wyspę. Colette może cię oprowadzić, powinna być teraz w sąsiedniej sali.
Lethian na te słowa, nie wiadomo dlaczego, jeszcze bardziej spochmurniał, ale ukłonił się i wyszedł. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, dwaj Jeźdźcy i ich smoki rozpoczęli naradę.

~~~
Dawno nie dodawałam nowego rozdziału, ale przynajmniej jest on najdłuższy spośród dotychczasowych. Ciekawa jestem tylko, kto jeszcze o tym blogu pamięta? No nic, zaraz się okaże...
Ach, zapomniałam zupełnie życzyć wszystkim fantastycznych wakacji! Nawet jeśli już trochę trwają.